Gdy emocje po webinarze opadły, gdy otulił mnie blask chwały i uznania dla samego siebie, pomyślałem sobie: „dobra robota, Tomilicz”. No bo skoro przychodzi ponad czterdzieści osób, a potem trzecia ich część mnie chwali, to musi być dobrze, c’nie? Być może. Ale co z tego? Dwa dni temu dziewczyna napisała na LinkedInie coś w stylu „sztuczna inteligencja pozbawiła mnie klientów – szukam zleceń”. Jeżeli byłaś na moim webinarze albo na moim szkoleniu, to znaczy, że poniosłem porażkę.
Dziś grubo? Ano grubo, bo będzie o:
- jasnym świetle reflektorów, w którym stanąłem,
- osobie współodpowiedzialnej za status quo,
- szkoleniach, ale trochę inaczej,
- być może najlepszej propozycji biznesowej w Twojej copywriterskiej karierze,
- dokonywanych wyborach,
- pieniądzach – a jakże!
Podobno „potrafię pracować dobrze, potrafię coś tam, coś tam”
Tak, to byłaby moja porażka. A nawet jeżeli nie brałaś udziału z moich zajęciach, to dałaś mi wyraźny sygnał, że być może już wiele razy poniosłem taką porażkę.
Zajrzyj na podstronę o mnie. A po co? Ano po to, by zobaczyć, że „potrafię coś tam, coś tam”. Od około dwudziestu lat jestem copywriterem, równie długo zajmuję się storytellingiem i sprzedażą w Internecie, a także obsługą klienta. Od kilku lat jestem też redaktorem, korektorem, ghostwriterem i szkoleniowcem. Co najmniej osiemdziesiąt procent wspaniałych osób, z którymi współpracuję (kto inny napisałby, że to są moi klienci), wraca do mnie co jakiś czas albo piszą do mnie, bo ktoś mnie polecił. Każdemu pomagam, jak mogę i wierzę, że większość zgodzi się z tym.
Wychodzi na to, że coś tam umiem, że coś tam robię i że nieźle mi to wychodzi.
Na pewno?
To czemu Ty nie umiesz jeszcze być dobrym copywriterem?
Jeżeli po moim webinarze zobaczę i usłyszę tylko komplementy, a Zosia, Kasia albo Janek nadal nie będą wiedzieć, jak rozmawiać z klientami, to zmarnowałem ich czas. A jeśli po moim szkoleniu Mariola lub Łukasz wciąż nie będą pewni, czy we właściwym miejscu wcisnęli Enter, to oprócz czasu zmarnowałem ich pieniądze.
Jeżeli byłaś na moim webinarze, a ja nie dałem Ci niczego wartościowego dla Ciebie, to przepraszam. Moja wina.
Wesołe i beztroskie jest życie tego, kto szkoli z copywritingu
Jest godzina 23.51. Dziewiętnaście minut temu inna dziewczyna napisała mi:
Zdobyłam jakieś podstawy i powoli próbuje szukać informacji i wiedzy na własną rękę. Dzięki temu trafiłam na Twój webinar, który wniósł wiele sensownych informacji. A takich szkoleń jest dużo, tylko raczej nastawionych na robienie kasy, gdzie główny cel to sprzedaż kolejnego kursu.
Człek idzie na szkolenie, po którym wie tyle samo, co wiedział, albo jest głupszy. Bo usłyszał, ile przed nim nauki, poznał dwadzieścia mądrych akronimów, siedemdziesiąt odjechanych pojęć z rozdziału „dla zaawansowanych” i co tam jeszcze. Jeden typ gadał, a inni wyszli z bałaganem informacyjnym w głowach. Przerażeni, zdemotywowani, bez pomysłu na to, jak poukładać nową wiedzę, co jest ważniejsze i od czego w ogóle zacząć.
Nigdy nie byłem na innym szkoleniu z copywritingu niż prowadzone przeze mnie. I chyba niczego nie straciłem. A jeżeli wyglądają one tak, jak to można wywnioskować po kilku książkach o pisaniu, to Wy straciliście. I to dużo.
Nie chcę być częścią tego syfu, który jest Ci serwowany
Dlatego mam dla Ciebie propozycję. Czytaj uważnie, zastanów się i określ się.
Przygotuję dla Ciebie (i nie tylko dla Ciebie) coś w rodzaju kursu połączonego z warsztatami i czymś tam jeszcze. Czymś konkretnym, ale na razie sza. Będzie miał postać newslettera. Codziennie dostaniesz ode mnie jedną wiadomość, a łącznie będzie ich około trzydzieści (tak sądzę).
Dzień po dniu będę Ci wyjaśniał i wskazywał najważniejsze rzeczy związane z pisaniem za pieniądze. Ale kwestie techniczne, formatowanie, frazy pod SEO i inne – daruj mi – pierdoły będą stanowiły margines tego kursu. Bo podczas jego trwania będziesz przede wszystkim myśleć, wyciągać wnioski, podejmować decyzje i składać deklaracje. A przy okazji ćwiczyć i uczyć się.
Bo widzisz, pisanie za trzy złote to nie jest kwestia warsztatu i umiejętności – to sposób funkcjonowania. Pisanie za sto złotych to też nie jest kwestia warsztatu i umiejętności – to sposób funkcjonowania.
A ja spróbuję zmienić to, jak działasz, jeżeli oczywiście wyrazisz chęć i okażesz zaangażowanie.
I jak zawsze: możesz do mnie pisać, pytać mnie, nawrzucać mi – według uznania. Jeśli Twoja wiadomość będzie wymagała odpowiedzi, to obiecuję Ci, że dostaniesz ją ode mnie.
No nie wiem, nie wiem, nie wiem… Mam tyle pracy, tyle znaków do wyprodukowania…
No jasne, że masz wybór. Możesz machnąć na to ręką, wyśmiać pomysł, pomyśleć, że to głupie i dalej działać po swojemu. Ale pomyśl:
czy jesteś zadowolona albo zadowolony z tego, gdzie jesteś, co umiesz i ile zarabiasz?
Ja nie zarabiam grubej kasy. Ale na wszystko mi wystarcza. A teraz będę zarabiać coraz więcej. I będę robić rzeczy, na myśl o których mam gęsią skórkę. A Ty?
Wreszcie mowa o kasie
Wiem, co sobie teraz myślisz. Ale spokojnie: pieniądze to pochodna dobrze wykonanej pracy. A za kurs e-mailowy nie wezmę od Ciebie ani grosza. Twoją zapłatą za kilkadziesiąt godzin mojej pracy będzie wyłącznie Twój adres e-mail – w końcu to kurs e-mailowy.
Zainteresowana? Zainteresowany? Daj znać.
Lajki i serduszka dostaję od rodziny i znajomych – to komunikat od nich, że mnie wspierają. Dziękuję Wam za to. Ale od Ciebie oczekuję wyraźnej deklaracji. Skomentuj post na LinkedInie, wyślij mi wiadomość e-mailem, SMS-em, „fejsem”, „linkdinem”, gołębiem albo zadzwoń. Jak wolisz. Ale daj znać. Szanuję Twój czas aż tak bardzo, że oferuję Ci pomoc na takim poziomie, jakiego prawdopodobnie jeszcze nie znasz. Więc i Ty uszanuj mój czas.